piątek, 5 lutego 2010

Znów w zasięgu



Fot.: Poranek na jednej z uliczek Yangon.

Birma, Birma, Birma. Ciągle nie mogę się otrząsnąć z jej syreniego uroku. Niemal zupełne odcięta od szaleństw Zachodu (jedynym w pełni otwartym oknem na świat są chyba tylko doniesienia sportowe), zamieszkana przez ciągle jeszcze nieskażonych, w większości przypadków bezinteresownie życzliwych ludzi, czaruje i uwodzi.

Jak przypuszczałem, podróż ta dała mi dużo okazji do przemyśleń. Postaram się je tu stopniowo wyłożyć. Pozostałe relacje (także stopniowo) na blogu obok .
*
Czas wejść w drugi semestr mojej pierwszej azjatyckiej wyprawy. Phnom Penh ciągle będzie odgrywać znacząca rolę, jednak spokojnie, głód gór nie pozwoli mi tu siedzieć zbyt długo. Przypomniałem sobie, że na prawdę dobrze czuję się tylko na szlaku, w drodze, gdzie słońce, wiatr i pył...

Brak komentarzy: