piątek, 27 listopada 2009

Cambodian blues


Zabawne, za czym zaczyna się tęsknić po kilku miesiącach w tropikach. Wcale nie za odrobiną chłodu, bynajmniej za zimą i śniegiem. Nie chodzi też o prawdziwe, środkowoeuropejskie piwo ni słone paluszki. Nic z tych rzeczy. Czego mi tu brakuje najbardziej, to długie, letnie wieczory i prawdziwe zachody słońca. Na tej szerokości geograficznej - mniej więcej w połowie drogi między zwrotnikiem Raka a równikiem - wszystko na co można liczyć to kilkunastominutowa, żółtopomarańczowa powódź światła o siódmej wieczorem, na przełomie czerwca i lipca. Teraz ciemno robi się już o 18., szybko i bez specjalnej dramaturgii. Jakkolwiek nie byłbym głodny świata i nowych doświadczeń, pozostaję dzieckiem strefy umiarkowanej.

Rzecz w tym, że jestem ostatnio w nienajlepszym nastroju i mizernej kondycji intelektualnej (tak, może być jeszcze gorzej, niż jest zazwyczaj). Pozwólcie, że przeczekam ten niechciany epizod w milczeniu, z pożytkiem dla wszystkich.

Na pocieszenie powiem tylko, że wyjazd do Birmy zaczyna nabierać realnych kształtów. Zapowiada się niezwykle interesująco.

poniedziałek, 9 listopada 2009

Jak smakuje śnieg?



No i stało się. Jestem zapracowany.

Osiem miesięcy rozgrzewki i wreszcie mam pierwsze zlecenie. Moja krótka historyjka z Indii spodobała się w Globe na tyle, że poproszono mnie o zrobienie tematu do następnego wydania. Dostałem na to dwa tygodnie. W praktyce okazało się, że mam trochę ponad tydzień, ze względu na kumulację wolnych od pracy świąt (w sumie pięć dni). Lubią tu odpoczywać, trzeba im przyznać. A kiedy to robią, nic ich nie zmusi do wypełźnięcia z hamaka.

W ramach pracy nad rzeczonym materiałem (o sytuacji kambodżańskiej młodzieży) wybrałem się na prowincję, do wioski Chek położonej niedaleko wietnamskiej granicy. Te dwa dni (i noc) spędzone w gościnie u miejscowych rodzin (w sumie trzech) dały mi więcej zrozumienia Kambodży, niż trzy miesiące czytania gazet. Za tłumaczy miałem dwóch nauczycieli z liceum w Svay Rieng, miasteczka będącego stolicą prowincji o tej samej nazwie. Właściwie nie wiem, dla kogo było to większe przeżycie. Kilka z poznanych osób widziało białego człowieka po raz pierwszy w życiu, co było szokiem także dla mnie. Jeden z nauczycieli, kiedy opowiadałem mu o Polsce i jej klimacie (bardzo ich ta kwestia interesowała), zapytał: "A ten śnieg, można go jeść? Jak smakuje?" I takie kwiatki raz po raz. Świat jest nieziemski!

Przy okazji dowiedziałem się, dlaczego w Kambodży znikają psy. O ile w sąsiednim Wietnamie mięso tych zwierząt jest zwykłą przystawką do wielu posiłków a same psy hodowane są bardziej jak kury, niż stróże obejścia (o byciu najlepszym przyjacielem człowieka mogą zwyczajnie zapomnieć), to w Kambodży są zjadane głównie z pobudek magicznych (znikający pies mógłby być niezłą sztuczką cyrkową, ale tu chodzi akurat o fenomen związany z animistycznym systemem wierzeń) - mięso (wyłącznie) czarnego psa daje większą moc, odwagę, ale także jest uważane za afrodyzjak. Jak można się domyśleć, jedzą je głównie mężczyźni (od dawna powtarzam, że mężczyźni są odrażający). Biedny Pasztet z The Last Home był czarny, o czym zapomniałem wspomnieć...

Druga rzecz, która obiła mi się tam o uszy, dużo bardziej niepokojąca, to rozmowy o poborze do wojska. Obowiązkowa służba wojskowa została wprowadzona już kilka lat temu, jednak chyba coś się musi dziać, skoro ludzie o tym wspominają. Stosunki Kambodży z Tajlandią od roku są niezwykle napięte a od kilku dni wręcz na granicy otwartego konfliktu - oba kraje wycofały swoich ambasadorów, po tym jak premier Hun Sen mianował na swojego doradcę Thaksina Shinawatrę - byłego premiera Tajlandii, który został pozbawiony funkcji w ramach przewrotu wojskowego, obecnie ukrywającego się przed rodzimym wymiarem sprawiedliwości ścigającym go za korupcję (Thaksin Shinawatra był do niedawna właścicielem angielskiego klubu piłkarskiego Manchester City, co już wiele mówi) - oferując mu tym samym schronienie. Wczoraj władze Tajlandii zagroziły zamknięciem granic w przypadku dalszego wspierania Thaksina przez rząd w Phnom Penh. Być może to tylko epizod, ale na wszelki wypadek będę miał oko na Preah Vihear. Dopiero co Khmerzy skończyli remontować zniszczone tajskimi rakietami otoczenie tej świątyni. Jeśli dodać do tego wewnętrzne problemy Tajlandii (choroba króla i eskalacja wojny domowej - krwawego konfliktu między mniejszością muzułmańską a buddystami(!) - na południu kraju, być może jej władze będą chciały znów odwrócić uwagę społeczeństwa od własnego podwórka. Oby nie.

Muszę już wracać do pracy, napiszę więcej, jak tylko życie nieco znów zwolni.