piątek, 22 maja 2009

Shit happens czyli wszyscy jesteśmy artystami

Letni monsun przyszedł wcześnie w tym roku, właśnie osiągnął południe Indii. Niedługo dotrze i tutaj, do zielonych stoków Himalajów. Jednak już wczoraj, jakby w ramach zapowiedzi, mieliśmy tu potężną burzę z gradem i ulewnym deszczem.

W tych rejonach świata, po opadach zwykle następuje pogorszenie - i tak już nienajlepszej - jakości wody pitnej. Nawet miejscowi częściej trzymają się za brzuch, a do toalety trzeba czekać w kolejce, co czasami przybiera dramatyczny obrót i w efekcie także okoliczne zarośla rozbrzmiewają podejrzanymi odgłosami.

Tę charakterystyczną cechę przebywania w Indiach bardzo zwięźle i trafnie wyraziła Boom Boom la Bern w krótkim fragmencie ciągle pisanej przezeń książki, opisując swój pierwszy dzień po przybyciu do kraju, który już od dwunastu lat jest jej domem.

Szalet składał się z rzędu sześcianów oddzielonych od siebie w taki sposób, że nie można było nie słyszeć pozostałych osób załatwiających wokół swoje 'sprawy'. Nagle z sąsiedniej kabiny dobiegł mnie odgłos podnoszonej deski klozetowej, pospiesznego odpinania paska i opadających na podłogę spodni, usłyszałam przejmujące jęknięcie, po czym nastąpiła seria wydających się nie mieć końca fekalnych eksplozji. Będąc po długiej podróży, ja zmagałam się z dokładnie przeciwnym problemem ciągle cichutko czekając na, że tak powiem, "ewakuację budynku". Najgorsze zaś było to, że wiedziałam, że on wiedział, że ja wszystko słyszę. W końcu zdecydowałam się przeciąć to nabrzmiałe niezręcznością powietrze.


- Oj, kochanie - powiedziałam - to mi zupełnie nie brzmi jak zwarty stolec.

Po krótkim wybuchu śmiechu dotarła do mnie jeszcze krótsza odpowiedź.


- Zwarty stolec? A co to jest? Mieszkam w Indiach od trzydziestu lat!

Więcej na temat Indii już (mam nadzieję) wkrótce. Powody mojego przedłużającego się pobytu w McLeod Ganj także ściśle związane są ze specyfiką tego kraju.

Niniejszym mieliście Państwo zaszczyt jako pierwsi w Polsce zapoznać się z zapierającym dech w piersiach pisarstwem tej wszechstronnie uzdolnionej artystki. Za dwa, trzy miesiące książka powinna być ukończona, jej pierwsze rozdziały są już u potencjalnego wydawcy. W ramach żartu zaproponowałem raz Boom Boom tłumaczenie w swoim wykonaniu. Musiałem być mało zabawny, bo w odpowiedzi zostałem przez nią namaszczony na oficjalnego tłumacza polskiego wydania. Ale właściwie, dlaczego nie? Największa lekcja, jaką dostałem od tej niezwykłej osoby, to świadomość, że granicę moich własnych możliwości stanowię jedynie ja sam. Jak powiedziała w trakcie jednej z naszych rozmów:
Wszyscy rodzimy się artystami. Niestety większości z nas wybija się tę zdolność z głowy już we wczesnym dzieciństwie.

Postanowiłem sobie przypomnieć, kim urodziła mnie mama.

piątek, 8 maja 2009

Biały Tygrys



Czytanie 'Don Quixote'a' idzie mi, co prawda, całkiem nieźle, ale jestem zmuszony przerwać tę przyjemność na moment. W międzyczasie bowiem natknąłem się na Białego Tygrysa Aravinda Adigi. Książka z ubiegłego roku, która w Indiach wzbudza tyle samo zachwytu, co oburzenia. Cóż, w krainie (bo Indie są raczej ideą stworzoną przez Zachód niż prawdziwym krajem) o historii i kulturze mającej dobrze ponad 4 tysiące lat wszelka krytyka obowiązujących norm wzbudza skandal wśród konserwatystów i fundamentalistów. Przez jednych potępiona, przez innych nagrodzona (The Man Booker Prize 2008) mierzy się z niełatwą, kulturowo-polityczną rzeczywistością Indii. Co by o tej książce nie mówić, na pewno nie brakuje w niej - czasem wisielczego - humoru. Konwencja listu nadaje dodatkowego smaczku - główny bohater pisze do premiera Chin Wen Jiabao. Zacząłem dzisiaj rano, jestem już w połowie. Poniżej przytaczam charakterystyczny fragment, który wyjątkowo mnie rozbawił:

"Iqbal, który jest jednym z czterech najlepszych poetów na świecie - pozostali to: Rumi, Mirza Ghalib i czwarty koleś, też muzułmanin, którego imienia nie pamiętam - napisał wiersz, w którym mówi o niewolnikach, co następuje:
Pozostają niewolnikami, ponieważ nie potrafią dostrzec piękna tego świata.
Jest to najprawdziwsza rzecz, jaką kiedykolwiek wypowiedziano.
Wielki poeta z tego Iqbala nawet, jeśli był muzułmaninem.
(Przy okazji Panie Premierze, zauważył Pan, że wszyscy czterej najwięksi poeci na świecie to muzułmanie? I, że jednocześnie wszycy napotkani muzułmanie to analfabeci, albo postaci odziane od stóp do głów w czarne burki, albo szukające jakichś budynków do wysadzenia? To dopiero łamigłówka, czyż nie? Jeśli kiedykolwiek zrozumie Pan tych ludzi, proszę wysłać mi e-maila)".

Takich kwiatków można znaleźć w Białym Tygrysie bez liku. Szczerze polecam.
Nie bez powodu piszę o tej książce i o temacie, który porusza - powoli przymierzam się do spisania kilku refleksji, które już mam na temat Indii. Nie zamierzam po sześciu tygodniach siedzenia w jednym miejscu pisać traktatu, ale wydaje mi się, że do kilku zdań mam jakieś tam prawo.

Tymczasem życzę wszystkim milego dnia/wieczoru/nocy :)

środa, 6 maja 2009



Po uciążliwych upałach (W Delhi 50 stopni, tutaj 'zaledwie' 35) przyszło ochłodzenie, chmury, deszcz i burze gradowe. Interesujące jak szybko człowiek uzależnia się od słońca. Nie tęsknie za skwarem, ale brak błękitnego nieba wtrącił mnie w nieciekawy nastrój. Najgorzej było przedwczoraj, kiedy nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek. Dzisiaj jest już dużo lepiej, może dlatego, że słońce powoli zaczyna przebijać się przez chmury.

Minęło już sześć tygodni mojego pobytu w Dharamsali i w ogóle w Azji. Przez ten czas przeszedłem ciekawą ewolucję od niepewności związanej z przybyciem do nieznanego miejsca i zatrzymania procesów poznawczych niezwiązanych bezpośrednio z kwestią przeżycia, przez nagłą fascynację i ekscytację światem zewnętrznym, do obecnego ukierunkowania się na życie wewnętrzne. Mam nadzieję, że następnym krokiem będzie równowaga tych trzech elementów.

Dlatego też ostatnie dni spędzam głównie na terenie klasztoru, kursując między moim pokojem a ZKL Cafe na górze. Jeśli chodzi o pracę, to ograniczam się do robienia jednego zdjęcia dziennie w pracowni Kelsanga Dorjee (więcej na: Experience Himalaja). Bardzo chciałbym dokończyć foto-historię powstawania rzeźby bogini Toma Nakmo, nad którą obecnie pracuje ten wielki artysta niewielkiego wzrostu.
Pozostałe projekty będą musiały poczekać - po prostu nie czuję się teraz w nastroju do pracy nad nimi. Być może trafią do szuflady na dłużej.

Korzystając z takiego momentu wyciszenia zacząłem też wreszcie czytać Don Quixote'a Cervantesa. Od lat zabierałem się do tego, może wreszcie się uda. Pasowałoby jakoś uzasadnić fakt targania ze sobą tej niemałej księgi.

Powoli muszę jednak zacząć myśleć też o dalszej podróży. Wiem już, że następnym przystankiem będzie Nepal. Postanowiłem udać się tam jak najprostszą drogą (z wyłączeniem powietrznej), bez zbędnych przystanków. Oznacza to długą podróż pociągiem, jakeś 1000 km. W McLeod Ganj będę jeszcze niecałe dwa tygodnie, do wesela Jensa, na które zostałem zaproszony. Oceniam, że wyruszę 18 maja, równo dwa miesiące od przyjazdu.

W najbliższych dniach wybieram się do Boom Boom, być może nawet na dłuższą sesję - poprosiła mnie o pomoc przy końcowej edycji swojej książki i wysłaniu jej do wydawcy. Twierdzi, że nie jest najmocniejsza w obsłudze komputera. Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się wreszcie napisać jakiś większy tekst jej poświęcony i przybliżyć Wam tę nietuzinkową postać.

A lampart okazał się dość wstydliwym osobnikiem - jak tylko dowiedział się, że stał się popularny, zaraz wycofał się poza zasięg jupiterów. Wybrał pewnie najlepsze rozwiązanie.

P. S.
Zachęcam do korzystania z możliwości komentowania wpisów. Będę wdzięczny za wszelkie sugestie i uwagi krytyczne. Z chęcią odpowiem na pytania (tak szybko, jak tylko dostęp do internetu pozwoli). Raz jeszcze wszystkich pozdrawiam.