środa, 6 maja 2009



Po uciążliwych upałach (W Delhi 50 stopni, tutaj 'zaledwie' 35) przyszło ochłodzenie, chmury, deszcz i burze gradowe. Interesujące jak szybko człowiek uzależnia się od słońca. Nie tęsknie za skwarem, ale brak błękitnego nieba wtrącił mnie w nieciekawy nastrój. Najgorzej było przedwczoraj, kiedy nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek. Dzisiaj jest już dużo lepiej, może dlatego, że słońce powoli zaczyna przebijać się przez chmury.

Minęło już sześć tygodni mojego pobytu w Dharamsali i w ogóle w Azji. Przez ten czas przeszedłem ciekawą ewolucję od niepewności związanej z przybyciem do nieznanego miejsca i zatrzymania procesów poznawczych niezwiązanych bezpośrednio z kwestią przeżycia, przez nagłą fascynację i ekscytację światem zewnętrznym, do obecnego ukierunkowania się na życie wewnętrzne. Mam nadzieję, że następnym krokiem będzie równowaga tych trzech elementów.

Dlatego też ostatnie dni spędzam głównie na terenie klasztoru, kursując między moim pokojem a ZKL Cafe na górze. Jeśli chodzi o pracę, to ograniczam się do robienia jednego zdjęcia dziennie w pracowni Kelsanga Dorjee (więcej na: Experience Himalaja). Bardzo chciałbym dokończyć foto-historię powstawania rzeźby bogini Toma Nakmo, nad którą obecnie pracuje ten wielki artysta niewielkiego wzrostu.
Pozostałe projekty będą musiały poczekać - po prostu nie czuję się teraz w nastroju do pracy nad nimi. Być może trafią do szuflady na dłużej.

Korzystając z takiego momentu wyciszenia zacząłem też wreszcie czytać Don Quixote'a Cervantesa. Od lat zabierałem się do tego, może wreszcie się uda. Pasowałoby jakoś uzasadnić fakt targania ze sobą tej niemałej księgi.

Powoli muszę jednak zacząć myśleć też o dalszej podróży. Wiem już, że następnym przystankiem będzie Nepal. Postanowiłem udać się tam jak najprostszą drogą (z wyłączeniem powietrznej), bez zbędnych przystanków. Oznacza to długą podróż pociągiem, jakeś 1000 km. W McLeod Ganj będę jeszcze niecałe dwa tygodnie, do wesela Jensa, na które zostałem zaproszony. Oceniam, że wyruszę 18 maja, równo dwa miesiące od przyjazdu.

W najbliższych dniach wybieram się do Boom Boom, być może nawet na dłuższą sesję - poprosiła mnie o pomoc przy końcowej edycji swojej książki i wysłaniu jej do wydawcy. Twierdzi, że nie jest najmocniejsza w obsłudze komputera. Mam nadzieję, że w tym czasie uda mi się wreszcie napisać jakiś większy tekst jej poświęcony i przybliżyć Wam tę nietuzinkową postać.

A lampart okazał się dość wstydliwym osobnikiem - jak tylko dowiedział się, że stał się popularny, zaraz wycofał się poza zasięg jupiterów. Wybrał pewnie najlepsze rozwiązanie.

P. S.
Zachęcam do korzystania z możliwości komentowania wpisów. Będę wdzięczny za wszelkie sugestie i uwagi krytyczne. Z chęcią odpowiem na pytania (tak szybko, jak tylko dostęp do internetu pozwoli). Raz jeszcze wszystkich pozdrawiam.

Brak komentarzy: