czwartek, 30 lipca 2009

Global Warning

W globalne ocieplenie można wierzyć, lub nie. Faktem pozostaje, że pogoda wariuje na całym świecie. W indyjskich Himalajach śnieg nie padał całą zimę, spadł dopiero na przełomie marca i kwietnia. Potem przyszły gwałtowne burze, których nikt się nie spodziewał. We wschodnim Nepalu letni monsun spóźnił się ponad dwa tygodnie, co jest bodajże precedensem. A teraz Kambodża. O tej porze roku woda powinna lać się z nieba strumieniami codziennie, powinna szaleć malaria. Tymczasem od prawie tygodnia nie padał porządny deszcz, słońce pali od wczesnych godzin porannych do samego zmierzchu. Jestem tu od miesiąca i jeszcze nie ugryzł mnie komar mimo, że mieszkam kilkaset metrów od brzegów Mekongu.

Nie wiem jak Wy, ale ja zgłaszam reklamację.

wtorek, 7 lipca 2009

Innochiny



O ósmej rano światło słoneczne jest już tak ostre, że bardzo trudno o dobre zdjęcia. Dlatego snując się ulicami Phnom Penh z aparatem luźno przewieszonym przez ramię, wciąż otępiony rozpalonym, wilgotnym powietrzem uderzającym z każdej strony 24 godziny na dobę, zapadam się we własne myśli, które rozłażąc się bezładnie na wszystkie strony wplątują się od czasu do czasu w koła dryfujących sennie riksz i pędzących bez przekonania motorów, przywracając mnie na krótki moment do rzeczywistości.

Rzeczywistości impregnowanej.

Wciąż mam wrażenie, że jedynie ślizgam się tu po niej, jakieś swoiste napięcie powierzchniowe powoduje, że odbijam się od rzeczy niczym piłeczka pingpongowa.

W pierwszym odruchu Indochiny są Czymś Zupełnie Innym.

Teraz zaczynam podejrzewać, że to jednak nie one bronią mi dostępu do siebie, ale ja sam jestem niezdolny do przeniknięcia tej pleksiglasowej kurtyny, która stoi między mną a żywą tkanką ulicy. To ja jestem pokryty smarem kulturowych naleciałości i doświadczeń życia osobistego, przez co moje zetknięcie z Kambodżą przypomina starcie tureckich zapaśników - rzeczywistość wyślizguje mi się z uścisku, ilekroć próbuję ją złapać, objąć i choćby na chwilę przytrzymać.

Wycofuję się więc w siebie po raz kolejny.