piątek, 27 listopada 2009

Cambodian blues


Zabawne, za czym zaczyna się tęsknić po kilku miesiącach w tropikach. Wcale nie za odrobiną chłodu, bynajmniej za zimą i śniegiem. Nie chodzi też o prawdziwe, środkowoeuropejskie piwo ni słone paluszki. Nic z tych rzeczy. Czego mi tu brakuje najbardziej, to długie, letnie wieczory i prawdziwe zachody słońca. Na tej szerokości geograficznej - mniej więcej w połowie drogi między zwrotnikiem Raka a równikiem - wszystko na co można liczyć to kilkunastominutowa, żółtopomarańczowa powódź światła o siódmej wieczorem, na przełomie czerwca i lipca. Teraz ciemno robi się już o 18., szybko i bez specjalnej dramaturgii. Jakkolwiek nie byłbym głodny świata i nowych doświadczeń, pozostaję dzieckiem strefy umiarkowanej.

Rzecz w tym, że jestem ostatnio w nienajlepszym nastroju i mizernej kondycji intelektualnej (tak, może być jeszcze gorzej, niż jest zazwyczaj). Pozwólcie, że przeczekam ten niechciany epizod w milczeniu, z pożytkiem dla wszystkich.

Na pocieszenie powiem tylko, że wyjazd do Birmy zaczyna nabierać realnych kształtów. Zapowiada się niezwykle interesująco.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Halio!
Nie smutkuj tam poproszę :P
Ostatnio byłam u siebie (czyli w maluteńkiej prowincji w południowo-zachodniej części Polski) było cieplutkie popołudnie na niebie jakby pokolorowanym pastelami kłębiło się tysiące chmur, a przez nie prześwitywało czerwone jesienne słońce, ale najlepszy w tym był zapach - zapach pierwszych liści spadających z drzew...
i nie pisze z tego żeby Ci było smutno, dzielę się z tobą moim popopłudniem w nadzieji że choć ciutke się uśmiechniesz do tego słońca w Polsce ;P
pozdrawiam ciepło
Kawka

gregor pisze...

Spokojnie, po prostu przedawkowałem Kambodżę, każdy to tutaj przechodzi :) Dziękuję za troskę.

I za podzielenie się światłem. Pomaga :)

Trzymaj się ciepło tam.

g.