Zabawne, za czym zaczyna się tęsknić po kilku miesiącach w tropikach. Wcale nie za odrobiną chłodu, bynajmniej za zimą i śniegiem. Nie chodzi też o prawdziwe, środkowoeuropejskie piwo ni słone paluszki. Nic z tych rzeczy. Czego mi tu brakuje najbardziej, to długie, letnie wieczory i prawdziwe zachody słońca. Na tej szerokości geograficznej - mniej więcej w połowie drogi między zwrotnikiem Raka a równikiem - wszystko na co można liczyć to kilkunastominutowa, żółtopomarańczowa powódź światła o siódmej wieczorem, na przełomie czerwca i lipca. Teraz ciemno robi się już o 18., szybko i bez specjalnej dramaturgii. Jakkolwiek nie byłbym głodny świata i nowych doświadczeń, pozostaję dzieckiem strefy umiarkowanej.
Rzecz w tym, że jestem ostatnio w nienajlepszym nastroju i mizernej kondycji intelektualnej (tak, może być jeszcze gorzej, niż jest zazwyczaj). Pozwólcie, że przeczekam ten niechciany epizod w milczeniu, z pożytkiem dla wszystkich.
Na pocieszenie powiem tylko, że wyjazd do Birmy zaczyna nabierać realnych kształtów. Zapowiada się niezwykle interesująco.
2 komentarze:
Halio!
Nie smutkuj tam poproszę :P
Ostatnio byłam u siebie (czyli w maluteńkiej prowincji w południowo-zachodniej części Polski) było cieplutkie popołudnie na niebie jakby pokolorowanym pastelami kłębiło się tysiące chmur, a przez nie prześwitywało czerwone jesienne słońce, ale najlepszy w tym był zapach - zapach pierwszych liści spadających z drzew...
i nie pisze z tego żeby Ci było smutno, dzielę się z tobą moim popopłudniem w nadzieji że choć ciutke się uśmiechniesz do tego słońca w Polsce ;P
pozdrawiam ciepło
Kawka
Spokojnie, po prostu przedawkowałem Kambodżę, każdy to tutaj przechodzi :) Dziękuję za troskę.
I za podzielenie się światłem. Pomaga :)
Trzymaj się ciepło tam.
g.
Prześlij komentarz