poniedziałek, 14 grudnia 2009

Złodzieje taksówek


Postanowiłem złamać swoją zasadę i napisać parę słów o ciemnych stronach tutejszej rzeczywistości. Zazwyczaj staram się na nich nie skupiać nie dlatego, żebym udawał, że ich nie ma, ale ze względu na ludzką tendencję do pochopnego osądzania. Jak pokazał przykład raczkującej, wiktoriańskiej antropologii, opisywanie negatywnych stron kultur świata jest bardzo atrakcyjnym zaproszeniem do budowania iluzji moralnej wyższości. Co było dalej, wszyscy wiemy. Dlatego (zawsze) proszę o wstrzymanie się od wydawania sądów. Świat jest zbyt skomplikowany, żeby dało się go mierzyć jedną miarą. Moralność jest także produktem (lokalnej) kultury. Myślmy, zastanawiajmy się, ale nie sądźmy. Abyśmy nie byli sądzeni.

***

Kilka dni temu tutejszy sąd skazał cierpiącego na schizofrenię obywatela Szwajcarii na 5 lat więzienia. Za... uprowadzenie taksówki. W prawie karnym Kambodży "psychiczna niestabilność" nie jest nawet czynnikiem łagodzącym.

Zastanawianie się nad zdrowiem psychicznym w tym kraju tak właściwie zakrawa na nieco ponury żart. Przy czym narodowość, rasa i płeć (a także bycie sędzią czy oskarżonym) nie grają tu żadnej roli. Pierwsze określenie jakie przychodzi mi na myśl, kiedy mam opisać zdecydowaną większość zachodnich mieszkańców Kambodży to właśnie: "psychicznie niestabilni". Łagodniej się tego ująć nie da. Spektrum rozciąga się od nieszkodliwych dziwaków po skazanych lub ściganych w swoich własnych krajach kryminalistów.

To jednak nie sama Kambodża zmienia tych ludzi (co stwierdziłem po kilku miesiącach obserwacji i rozmów na ten temat), ona tylko przyciąga odpowiednie przypadki. Gotowe ziarno pada na podatny i żyzny grunt.

Ciągłe zrzucanie winy na horror rządów Czerwonych Khmerów może być męczące, ale trudno znaleźć lepsze wyjaśnienie dla odczłowieczenia, które ma tu miejsce jeszcze w trzydzieści lat później. Rząd ściga i aresztuje z wielką medialną pompą zagranicznych pedofilów grasujących po kraju (zob.: niedawna sprawa Philippe Dessarta), ale jakoś nigdy nie słyszałem, żeby się chociaż zająknął w sprawie faktu, że na jednego białego zboczeńca przypada tu pięciu khmerskich ojców (i matek - ponad 100 zarejestrowanych przypadków) gwałcących swoje nawet kilkuletnie dzieci. Nie mordują ich po tym pewnie tylko dlatego, że są potrzebne do pracy w polu. Za to wyręczają ich w tym sąsiedzi. Nie ma tygodnia, żeby gdzieś nie znaleziono zwłok nieletniego.
Władza nie wydaje się też zbytnio poruszona tym, że na ulicach, w biały dzień, ludzie oblewają się kwasem w aktach zemsty lub zazrości. Ale nie tak po prostu, o nie. Chcesz komuś zrobić na złość? Okalecz mu dziecko, im młodsze, ładniejsze i bardziej uzdolnione, tym lepiej (zaledwie trzy dni temu, za jakieś niejasne sprawy swojej matki, dożywotnim, straszliwym oszpeceniem zapłaciły siostry: Sodina i Sonita, 18 i 17 lat, właścicielki niewielkiego salonu fryzjerskiego w Phnom Penh).
Tylko jak rząd ma się przejmować, skoro w tym zbiorowym szaleństwie sam siedzi po uszy? Jeszcze kilka tygodni temu pokazano mi (z daleka) pijanego w sztok, byłego wysokiego rangą żołnierza IRA, który w bardziej niespokojnych latach 90. był szefem osobistej ochrony premiera Hun Sena. Potem, w pijackiej burdzie, zdarzyło mu się zabić niewłaściwą osobę, przez co wypadł z łask niepodzielnego (od blisko 20 lat demokratycznie wybieranego) władcy Kambodży. Zanim jednak do tego doszło, irlandzki rebeliant zdążył pomóc panu premierowi posłać do piachu dziesiątki działaczy opozycji i niewygodnych dziennikarzy. WSZYSCY o tym wiedzą. I co? Najwyraźniej nico. Przytulny i gościnny dom wariatów zaprasza.

Zasadność wyroku dla biednego człowieka, który nie wiedząc nawet co robi ukradł taksówkę z postoju, w Kambodży na prawdę przestaje być kwestią mającą jakiś większy sens.

Brak komentarzy: