niedziela, 13 września 2009

Trochę nas tu podtapia ostatnimi dniami. Wreszcie jak w podręcznikach stoi - każdego popołudnia, niemalże równo o 15.00 z nieba zaczyna lać się woda. Bo nie można w tym przypadku mówić o deszczu, który - z grubsza biorąc - zakłada jakieś wolne przestrzenie pomiędzy spadającymi kroplami. Po godzinie takiego spłukiwania ulice na pewien czas zamieniają się w weneckie kanały. To tylko grube porównanie robocze - Phnom Penh Wenecji nie przypomina nawet w bezksiężycową noc przy całkowitej awarii prądu. Niemniej jednak, sennie sunące gondole mogłyby tu całkiem nieźle pasować...

Kiedy tylko nie piszę (artysta głodny jest bardziej płodny), sięgam po książkę. Tym razem The Bone People (nie znalazłem śladu polskiego wydania) nowozelandzkiej pisarki i malarki Keri Hulme. Jeśli ktoś oglądał w oryginale The Whale Rider, będzie wiedział jak czyta się w maoryskim angielskim. Zabawnie. Trzeba się przyzwyczaić do języka i sposobu narracji, ale po kilkunastu stronach nie można się już oderwać. Trochę trąci Ursulą Le Guin, ale tylko ze względu na matriarchalny podkład. Przypuszczam, że nie bez powodu dostała The Booker Prize w 1985 roku. Prosta nieprosta historia.

Ruszyłem też tyłek do Meta House. Wreszcie. Przyciągnęły mnie Pożegnania (Okuribito, Departures), japońskie cudo filmowe z ubiegłego roku. Piękny, zabawny i wzruszający jednocześnie. Pełen życia film o umieraniu. Koniecznie.

No i jeszcze słów kilka o rowerze. Najpierw był łańcuch. Naciągnięcie nie pomogło, wymieniłem więc CZĘŚĆ. Z powodzeniem, aczkolwiek wcale nie za darmo. Po kilku dniach szczęśliwości poszła dętka. Miejscowy szaman odprawił rytuał łatania dziury, zainkasował dolara i następnęgo ranka mogłem znów podziwiać klasycznego flaka w przednim kole. Mam dość. Musi minąć trochę czasu zanim znów się za niego zabiorę.

Trzynasta. Pierwsze czarne chmury pojawiły się na horyzoncie. Czas podwinąć nogawki.

Brak komentarzy: