piątek, 24 kwietnia 2009

Lipiec w kwietniu



Po kilkudniowym okresie dziwnych kłopotów ze snem, wreszcie znów spałem jak dziecko.
Poranki na obrzeżach McLeod Ganj z niezwykłą siłą kojarzą mi się z dzieciństwem i wakacjami spędzanymi na wsi. Ten sam wysokoenergetyczny spokój w powietrzu i niepowtarzalny zapach lipcowego poranka wita mnie, kiedy z mojego pokoju wychodzę na taras przed klasztorem Zilnon Kagyeling Nyingma. W najbliższym sąsiedztwie znajduje się TIPA, czyli Tybetański Instytut Sztuki Scenicznej, skąd dzisiaj dobiegają przyjemne dźwięki tradycyjnych instrumentów - jutro wielki koncert w podziękowaniu Indiom za 50 lat gościny i ochrony udzielonej uchodźcom.

Poranek nie byłby udany bez wizyty w kafejce na górze. Herbata w towarzystwie Jensa (niemiecki szef cafe), Lakhpy (tybetański kucharz) i Chickoo (jednooki kocur z Goa) nastraja pozytywnie do życia. Krzątający się wszędzie mnisi, skromna stupa (na zdjęciu) na tarasie pławiącym się w słońcu i powiewające w lekkim wietrze flagi modlitewne dopełniają reszty sielankowego krajobrazu.

Taka pogoda utrzyma się tutaj najdłużej do lipca, czyli początku pory deszczowej. Druga część lata przypada na okres od września do końca listopada. Potem przychodzi monsun i zimowa pora sucha.

Zacząłem też uczyć się podstaw mówionego języka tybetańskiego. Nauka alfabetu i czytania, to już wyższa szkoła jazdy.
Do perfekcji opanowałem już zwrot: "Witaj, czy dobrze spałaś/eś?", który w polskiej transkrypcji wygląda mniej więcej tak: "Taszi dele, ni-ki po ciung nej?" Poza tym, często posługuję się pytaniem: "Di ga re-rej?", czyli "co to jest?" W razie potrzeby potrafię też w niedoskonały sposób poprosić o dostęp do ciepłego prysznica, zwracając się do wiecznie roześmianego mnicha zarządzającego słowami: "Czu tsza po", czyli "ciepła woda".

Niemniej jednak, nie czuję się do końca spełniony. Przyjechałem tu także, żeby pisać o tym co widzę i czego się dowiaduję. O ile samo pisanie wypełnia większość mojego czasu, to całkowicie zawiodła sfera publikacji. Mimo wcześniejszych obietnic i deklaracji nie znajduję żadnego odzewu ze strony redakcji. Wiem na pewno, że moje e-maile dotarły do adresatów, tylko komuś już zabrakło siły żeby odpisać w jakikolwiek sposób. Przykre to nieco.

Pozostają blogi, których prowadzenie zaczyna sprawiać mi coraz więcej przyjemności zwłaszcza, kiedy wiem, że mają one stałych czytelników. Niniejszym wszystkich pozdrawiam :)

Brak komentarzy: