wtorek, 21 kwietnia 2009

Minął miesiąc


W Dharamsali lato w pełni. Po okresie burz i częstych ulew, niebo nad doliną Kangra pozostaje niemal bez przerwy błękitne. Temperatura w ciągu dnia sięga trzydziestu stopni Celsjusza, noce są tak ciepłe, że wygodniej byłoby spać pod gołym niebem. Przestałem też korzystać z ciepłej wody - ulga jaką daje zimny prysznic w upalne południe jest zbyt cennym doświadczeniem.

Praca nad prasowym tekstem poświęconym tybetańskim uchodźcom politycznym od dłuższego czasu zakończona, teraz koncentruję się na znalezieniu redakcji skłonnej do jego publikacji. Najprawdopodobniej ukaże się on w Tygodniku Podhalańskim, aczkolwiek nic nie jest przesądzone w tej sprawie.

Oprócz projektu 'Experience Himalaya', który ostatnio zaczyna nabierać dla mnie głębszego i nieco nieoczekiwanego sensu, powoli startuje inne ważne przedsięwzięcie - kolektyw fotograficzny. Dzięki inicjatywie wielu osób powstała internetowa witryna pod nazwą Babel Images, na której można już śledzić pierwsze efekty naszej pracy fotoreporterskiej.

Cały czas utrzymuję kontakt z Tenzinem, który jako osoba wzrusza mnie coraz bardziej. Ciągle martwi się o ojca i chce wracać do Tybetu. Dobrze wie, że jedyne co go tam czeka to więzienie. Lata mijają a po drugiej stronie Himalajów nie tylko nadal nie ma wolności, ale jest jej coraz mniej. "Moją jedyną ambicją jest ponownie zobaczyć ojca" - w tym zdaniu Tenzina zawiera się cały dramat niemal każdego tybetańskiego uchodźcy, który ryzykował życiem, aby dotrzeć do wolnego świata.

Wybraliśmy się ostatnio na wspólną wycieczkę do Kangry (na zdjęciu), największego miasta w okolicy. Położone jest zaledwie 18 km od Dharamsali, ale należy już do całkiem innego świata. Maszerując jego ulicami musieliśmy stanowić niecodzienne widowisko - nie widziałem tam żadnego innego zachodniego turysty ani Tybetańczyka.

W drodze powrotnej, kiedy autobus mozolnie wspinał się w kierunku Dharamsali doznałem ciekawego uczucia. Ponieważ Tenzin - jak większość mieszkańców wysokich Himalajów cierpiący na chorobę lokomocyjną - spał przez całą drogę, ja pogrążyłem się w rozmyślaniach. W pewnym momencie, niejako z zewnątrz, pojawiła się uporczywa myśl, że przez te blisko trzydzieści lat, już wystarczająco dużo zrobiłem dla samego siebie i dalsze życie w ten sposób nie ma większego sensu. Przez chwilę towarzyszyło mi poczucie dziwnej pustki i może nawet przygnębienia, jednak zaraz potem ustąpiło ono na rzecz przeświadczenia, że jedynym sensem dalszego trwania przy życiu jest poświęcenie się na rzecz innych.
Niby nic odkrywczego, ale chyba jakiś ukryty dotąd trybik we mnie przeskoczył. Niemniej jednak uczucie szybko minęło i wszystko wróciło do normy. Zobaczymy co będzie dalej.

Poza tym ciągle poznaję nowe osoby. Do grona znajomych dołączyli: Christina, mieszkanka Monachium, która po ciężkiej chorobie postanowiła poświęcić się sprawie Tybetu i Lobsang, buddyjski mnich, który mimo własnych, licznych obowiązków zawsze znajdował czas, żeby służyć nam pomocą jako tłumacz w rozmowach z uchodźcami (Niestety wrócił juz do swojego klasztoru na południu Indii). Wydarzyło się jeszcze kilka innych ciekawych rzeczy z udziałem nie mniej interesujących osób, jednak więcej napiszę przy następnej okazji.

Brak komentarzy: