niedziela, 18 kwietnia 2010

Hydrowniebowstąpienie



W Phnom Penh nastrój wakacyjny. Kwiecień to najgorętszy miesiąc w całym roku, wymęczeni upałem ludzie biorą więc urlopy i wyjeżdżają gdzie tylko jest choć trochę chłodniej. Albo mokro. Zwłaszcza że w tym samym czasie wypada tutejszy Nowy Rok. Kraj zamiera na tydzień. Samo święto trwa trzy dni, do tego zbiegło się z weekendem, czemu zatem nie wziąć dodatkowych dwóch i w sumie dobić do imponujących dziewięciu dni wolnego? Ulice wymarłe. Wszyscy moczą zadki w Sihanoukville albo w Kep nad morzem. Od pięciu dni nie wyszła żadna gazeta.

Dla tych, co nie wyjechali - a mają odpowiednie znajomości - pojawiła się jednak ostatnia deska ratunku. Miejscowa, emigracyjna społeczność birmańska obchodziła w środę swoją wersję Nowego Roku - Thingyan. Zaproszenie na szaleńcze oblewanie się wodą przyjąłem z wdzięcznością osoby cudem uratowanej od śmierci na pustyni. Dzięki temu miałem okazję przez dobre sześć godzin nasiąkać wodą i pomarszczyć się jak shar pei (suszona śliwka udająca psa). Wszystko w doskonałym towarzystwie i dzięki uprzejmości restauracyjki Irrawadi. Gar "bigosu rybnego" był bez dna. No i te kluski z cukrem palmowym. Zęby bolały na sam ich widok.

Woda - odpowiednio użyta - jednak wypłukuje z człowieka wszystko, co negatywne. Przynajmniej na chwilę. Jej symbolika jest nieprzypadkowa.

***
Poza tym prowadzę wojnę totalną z mrówkami. Są wszędzie. We wszystkim. Miliardy. Chyba przegrywam. Albo to już pierwsze oznaki obłędu. Napiszę kiedyś o tym więcej.

Brak komentarzy: