sobota, 13 czerwca 2009

W sprawie Indii



Długo rozmyślałem nad tym czy - a jeśli już, to jak - wyrazić swoje refleksje na temat Indii.

Po pierwsze (1), temat jest nieprzebrany. Szkatułkowa konstrukcja rzeczywistości tego obszaru kulturowego zmusiłaby do napisania wielotomowego traktatu na kształt Księgi tysiąca i jednej nocy. Poruszając choćby jeden dowolnie wybrany jej aspekt uwikłalibyśmy się w ciąg wzajemnie wynikających z siebie wyjaśnień, nieuchronnie zmierzających do skrupulatnego odtworzenia całości. Indie to jedna wielka metonimia.

Po drugie (2), już dawno temu - mniej więcej w czasie, kiedy gdzieś pod Krosnem przepijałem bułgarskim winem jaja w majonezie - od sędziwego mistrza haiku z Węglówki (cześć Robert!) nauczyłem się jednej zasady - pisać konstruktywnie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że była to najlepiej wyrażona krytyka postmodernizmu, jaką w życiu słyszałem. Przypuszczam, że sam mistrz (cześć Robert!) też mógł tego nie wiedzieć. Rzecz w tym, że dość łatwo dostrzegać rzeczy negatywne i o nich opowiadać. Ale co to w gruncie rzeczy wnosi do problemu? Dekonstrukcja, po której nie następuje rekonstrukcja i propozycja pozytywnej zmiany, jest de facto zwykłą destrukcją. A tej obiecałem sobie nigdy w życiu nie uprawiać. I tak oto poniekąd wracamy do punktu pierwszego.

Bo ja, proszę Państwa, do Indii miłością jakoś nie zapałałem.

Dla przykładu: (2) Toalety w Indiach są niewyobrażalnie brudne. Tak, jak brudne są całe Indie. Eskimosi w swoich językach mają ponad dwadzieścia różnych określeń śniegu. Przypuszczam, że Hindusi mogą mieć ze czterdzieści odmiennych słów opisujących nieczystości leżące na ulicy, trzydzieści określeń brudu w domu i siedemdziesiąt siedem odnoszących się do różnych odmian smrodu. Albo mogliby mieć, gdyby tylko chciało im się je wymyślić...

W ten sposób mógłbym napisać jeszcze kilka stron. Tylko po co? Są to dość powszechnie znane fakty, które niczego nie wyjaśniają, a jedynie przyczyniają się do utrwalania niekoniecznie pożytecznych stereotypów.

(1) Dlaczego zatem toalety w Indiach są brudne? Są brudne, gdyż w Indiach ludzie nie sprzątają po sobie. Nie sprzątają po sobie, ponieważ tą niegodną jednostki ludzkiej czynnością przez tysiące lat obowiązywania systemu kastowego zajmowali się "nietykalni". Wszyscy spoza tej najniższej kasty podludzi po prostu się załatwiali - najlepiej gdzie popadnie - i odchodzili. Tradycyjny, ścisły podział kastowy w "nowoczesnych" Indiach uległ do pewnego stopnia rozpadowi. Kilka dni temu 'marszałkiem' indyjskiego parlamentu została po raz pierwszy kobieta, do tego wywodząca się z "nietykalnych". Problem w tym, że mimo to ludzie dalej nie sprzątają po sobie i w ogóle nie robią rzeczy, które "nie należą do nich". Dlatego przez większość czasu nie robią właściwie nic. Ponieważ nic nie robią...
Wszsystko ze względu na prastarą konstrukcję społeczną opartą na kastowości, opartej na religii, opartej z kolei na modelu rodziny. I tak w nieskończoność. Tam i z powrotem.

Dlatego jednak zdecydowałem, że nie napiszę o Indiach ani słowa.


P.S.

Chciałbym jeszcze raz przypomnieć, że niniejszy blog jest raczej miejscem moich wyn(at)urzeń, niż opisem podróży. Dlatego zachęcam do spoglądania na www.experiencehimalaya.blogspot.com, gdzie piszę więcej na ten drugi temat. Całość to taka trochę Gra w Klasy :) Można ją czytać na wiele sposobów.

Brak komentarzy: