niedziela, 22 marca 2009

One world, one dream


Tenzin ma 25 lat, pracuje w hotelu. Od trzech lat nie był w domu, bardzo tęskni za rodziną. Najbardziej za ojcem, matka zmarła kiedy był małym chłopcem. Kiedy o tym mówi łzy napływają mu do oczu.
Tenzin jest Tybetańczykiem.
W jego domu rodzinnym w Lhasie jest ukryty obrazek Dalai Lamy, jednak ojciec nie mówił piątce dzieci nic o historii ich duchowego przywódcy. Wszystko dla bezpieczeństwa - za samo posiadanie jego portretu można iść do więzienia. Dopiero kiedy dla najmłodszego Tenzina zabrakło pieniędzy na dalszą edukację opowiedział mu o emigracyjnym rządzie w Indiach.
Przez sześć tygodni z grupą innych uchodźców Tenzin przedzierał się przez najwyższe góry świata. Kilka razy na jego oczach ludzie i jaki spadali w przepaść. W końcu jednak dotarł do Indii.
Kiedy stanął przed Dalai Lamą nie mógł uwierzyć w to co się dzieje wokół - Zapytał mnie skąd przychodzę, pobłogosławił i kazał przestać się bać, powiedział, że tu mogę być Tybetańczykiem i będę mógł skończyć szkołę. Nie mogłem przestać płakać.
Tenzin w dwa lata skończył tybetańską szkołę, gdzie nauczył się podstaw angielskiego. Teraz może przyjmować zagranicznych gości w recepcji hotelu "Tybet". Ma swój własny pokój, pensję, może bez strachu chodzić do świątyni. Jednak nie czuje się szczęśliwy. - W Lhasie nie paliłem - tłumaczy obecność papierosa w ustach - dopiero tutaj zacząłem. Nie mam tu nikogo, jestem całkiem sam. I cały czas martwię się o mojego ojca. Ma już 75 lat, a ja w żaden sposób nie mogę mu pomóc, nawet przesyłając pieniądze. Jakby policja się dowiedziała, to miałby poważne kłopoty. Tym bardziej nie mogę tam pojechać. Tak bardzo chciałbym go jeszcze zobaczyć. Kilka razy nawet śniło mi się, że się z nim witam...
Niestety z Tybetu nie napływają najlepsze wieści. Od kilku miesięcy trwa tam stan wyjątkowy. Tenzin ma powody do zmartwień. - Raz udało mi się dodzwonić do taty. To było po protestach z 14 marca ubiegłego roku. Mówił mi, że widział chińskich żołnierzy wyrzucających zwłoki zastrzelonych demonstrantów do wody...
Takich jak Tenzin jest w indyjskim mieście McLeod Ganj 30 tysięcy i ciągle przybywa. Nie muszą już więcej bać się represji, ale codziennie drżą o los swoich bliskich, którzy pozostali w ojczyźnie. Dopóki nie będzie wolności w Tybecie, nikt z nich nie zazna spokoju.

Brak komentarzy: