sobota, 3 kwietnia 2010

Porozmawiajmy o pogodzie


Dostało mi się. Marzec przeleciał a ja nie napisałem ani słowa na blogu. Tak mi się dostało, że teraz nie śpię, tylko nadrabiam zaległości. Mea culpa...

Miesiąc zszedł na niczym właściwie. Głównie chyba na doświadczaniu coraz to nowszych odmian upału. Bo w tropikach upał nie jest wcale zjawiskiem prostym i jednorodnym, o nie. W kraju, gdzie z definicji gorąco jest każdego dnia roku, o pogodzie rozmawia się jednak codziennie, jak wszędzie na świecie. Żeby więc konwersacja tego typu była w ogóle możliwa, trzeba ten upał rozkładać na czynniki pierwsze: porównywać skwar z wczoraj ze spiekotą dnia dzisiejszego, przewidywać co na termometrze przyniesie jutro, itd. W trwającej właśnie porze suchej, nawet różnica jednego stopnia Celsjusza może być dobrym pretekstem do odpowiedniego komentarza: "jestem dzisiaj bardzo zmęczona, to pewnie przez ten gorąc", albo "strasznie się pocę, musi dziś wyjątkowo dogrzewać", względnie "wczoraj było zdecydowanie chłodniej". Przy czym wypowiadający te słowa spotkają się z pełnym zrozumieniem swoich rozmówców. Co więcej, może z tego wyniknąć całkiem poważna dyskusja meteorologiczna, z tezami, twierdzeniami, ścieraniem się poglądów, zawiązywaniem stronnictw. I tak w nieskończoność. No, prawie. Bo wtedy nagle pogoda płata figla.
A po stu dziesięciu dniach* bez kropli deszczu pochmurny poranek jest jak najwyższa nagroda. Odgłos wody szorującej po dachach domów i asfalcie ulic, niczym cudowny balsam łagodzi zwykłą chropowatość przebudzenia. Przez te kilka minut pod ochroną ciągle opuszczonych powiek tropiki nie istnieją. Nie ma zwykłych odgłosów ulicy: szalonych dźwięków piszczałek zbieraczy plastikowych odpadów, maniakalnych nawoływań sprzedawców ryżu, natrętnego brzęczenia skuterów. Jest tylko śpiew deszczu. I nostalgia. Nagłe wspomnienie polskiego listopada wyciska łzę wzruszenia i tęsknoty. Za luksus kubka gorącej kawy grzejącego dłonie, grubego swetra z golfem i włączonej lampki nocnej, gdy za oknem tylko mokro i szaro, oddałoby się teraz ostatnie pieniądze, bez mrugnięcia okiem. Przez głowę przemykają obrazy wszystkich deszczowych dni spędzonych w kawiarniach - szybkich przebiegnięć przez ulicę, ekstazy otwieranych gwałtownie drzwi i uderzającego w twarz ciepła zapachu świeżej kawy i parującej stearyny. Aż odruchowo chciałoby się wytrzeć buty i strząsnąć wodę z płaszcza...
W końcu jednak deszcz ustaje, chmury się rozchodzą i po godzinie można już spokojnie wrócić do roztrząsania różnicy między gorącem, upałem, wyjątkowym upałem, żarem, ukropem, spiekotą i zaduchem. Do pory mokrej jeszcze chwila.

* Tyle wynosił ten okres w moim przypadku, oczywiście w przybliżeniu.

P.S.
W następnym odcinku postaram się skomentować kilka najważniejszych wydarzeń z ubiegłego miesiąca. W międzyczasie można o nich poczytać tutaj.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Nie nawijaj tu o pogodzie tylko szybko nadrabiaj zaległości, żebym miała o czym czytać w zimne wiosenne wieczory z kawką w łapkach;P
wesołych świąt włóczęgo!
Kawka

gregor pisze...

Od czegoś musiałem zacząć :) Kawowych!