niedziela, 4 kwietnia 2010

Miesiąc w pigule


 O pogodzie wspominam tak często, ponieważ jest to jedna z głównych rzeczy determinujących życie białego w Kambodży (nigdy wcześniej kwestia rasy nie miała dla mnie znaczenia, tutaj jednak nie da się od niej uciec). Przede wszystkim chodzi o wydajność i samopoczucie. Nie mogąc pozwolić sobie na klimatyzowane pomieszczenia (horrendalne rachunki), które zresztą wcale nie są dobre dla zrowia (pomieszczenia i rachunki), większość (podejrzanych) typów europeidalnych* skazana jest na ciągłe przebywanie w temperaturze powyżej 30. °C. A wówczas wszystko wymaga potrójnego wysiłku i nadludzkiej koncentracji. Czasami cała aktywność takiego delikwenta sprowadza się do bezwładnego siedzenia w fotelu i sięgania (z trudem) po szklankę. Wieczorem, ci, którzy nie mają nic do stracenia (ani do zyskania) wlewają w siebie już tylko alkohol. Na lepszy sen, rzecz jasna. Pamiętacie początek Wojny Futbolowej i Hotel Metropol?

A. przywiozła z Polski anglojęzyczne wydania książek Ryszarda Kapuścińskiego, które rozdała wśród zdziwaczałej menażerii The Last Home. Wszyscy natychmiast pogrążyli się w lekturze. Po przeczytaniu kilku pierwszych stron Frank, któremu dostała się właśnie The Soccer War, trzymając w ręce szklankę whisky oświadczył:
- Mój Boże, przecież on pisze o mnie!

Pod tym względem w tropikach na prawdę wiele się nie zmieniło.

*

Marzec obfitował w ciekawe wydarzenia bardziej w sąsiednich krajach. Generałowie w Birmie rozpoczęli wyprzedawanie kraju (w pierwszej kolejności swoim ludziom, później Chińczykom) i przedwyborcze machlojki. NLD (Narodowa Liga na rzecz Demokracji, z Aung Sang Suu Kyi na czele) ogłosiła tydzień temu wycofanie się z wyborów, co w praktyce oznacza jej całkowite zejście do politycznego podziemia - zgodnie z obecnymi regulacjami, wszystkie partie muszą się zarejestrować do 7. maja i tylko takie zostaną uznane za legalne. Plany junty dążące do wciągnięcia w swoją rozgrywkę powstańczych armii mniejszości narodowych też nie przynoszą większego efektu. Mimo, że pojedyncze etniczne ugrupowania zgłaszają udział w wyborach, Armia ludu Kachin wręcz szykuje się do otwartej wojny (Karenowie i Shan kontestują wybory, ale zapowiadają utrzymanie zawieszenia broni). W najbliższych miesiącach może wydarzyć się praktycznie wszystko, ciężko cokolwiek zgadywać.

W Tajlandii na ulicę wyszli zwolennicy populistycznego byłego premiera Thaksina Shinawatry i domagają się natychmiastowego ustąpienia obecnego rządu. Wszystko było relacjonowane dokładnie przez światowe media, więc nie będę się rozpisywał. Dodam tylko, że osławione "Czerwone Koszule" rekrutują się z ludności wiejskiej i tęsknią za sypiącym publicznym groszem kolegą innego indochińskiego populisty - premiera Hun Sena. Wśród pozostałych wartsw społecznych nie cieszą się specjalną sympatią. Najważniejsze w całym zajściu jest to, że tym razem policja nie miała pretekstu do użycia broni. Wszystko wygląda bardziej jak piknik, niż "rewolucja".

W Kambodży właściwie tylko dwie sprawy przewijały się (i robią to nadal) przez gazety. 

W kilku prowincjonalnych miasteczkach wybuchły kolejno epidemie cholery. Tragiczne warunki higieniczne w połączeniu z niemal zerową świadomością społeczną grają tu główną rolę. Prawdopodobnie dzieje się to już od dłuższego czasu, ale dopiero teraz, pod naciskiem zagranicznych lekarzy, rząd przyznał, że chodzi o tę właśnie chorobę. Dotyczas bowiem bagatelizowano sprawę nakazując rejestrowanie i leczenie wykrytych przypadków jako zwykłej biegunki. Ofiar śmiertelnych nie było wiele, jednak skala problemu wydaje się spora. Picie nieprzegotowanej wody, nie mycie rąk i gromadzenie odpadków w najlbliższym sąsiedztwie domostw to codzienność na kambodżańskiej prowincji.

Druga kwestia ma posmak trochę jak z Indiany Jonesa, choć w dość wypaczonym sensie. W zeszły weekend gruchnęła wiadomość, że w Kompong Cham odnaleziono szczątki Seana Flynna - byłego (miernego) aktora, syna ikonicznej gwiazdy Hollywood Errola Flynna - który po zmianie profesji, wraz z Dana Stone i Timem Page'em robił zdjęcia w trakcie wojny wietnamskiej. Dwaj pierwsi zaginęli bez wieści w 1970 roku, próbując dostać się do operujących na terytorium Kambodży żołnierzy Viet Congu (przy okazji - w krótkiej notce dla DP spaliłem amatorskiego suchara pisząc, że Dana Stone był kobietą... pośpiech jest wskazany tylko przy łapaniu much, jak mówią). Od początku było wiele niejasności. Skąd anonimowi dotąd odkrywcy mieli pewność co do tożsamości ekshumowanej osoby? Dlaczego odbyła się ona w tajemnicy? Jednak w następnych dniach sprawa zrobiła się jeszcze bardziej kontrowersyjna. Tim Page, obecnie legenda wojennego fotoreportażu (uważany za pierwowzór postaci granej przez Dennisa Hoppera w Czasie Apokalipsy Coppoli), który spędził lata na bezskutecznym poszukiwaniu miejsca spoczynku swojego przyjaciela Flynna, ostro skrytykował parę samozwańczych "kolekcjonerów kości" i oskarżył ich o uszkodzenie grobu, mogącego skrywać wiecej ciał, oraz  "szukanie 15. minut sławy". Wg niego, nie ma żadnej pewności, że wydobyte szczątki należą właśnie do Flynna, a nie do któregoś z kilkudziesięciu innych zaginionych w tamtym czasie dziennikarzy. (Nie)Smaczku dodaje fakt, że Keith Rotheram - jeden z dwójki "odkrywców" - otworzył właśnie w Sihanoukville (po Siem Reap i Phnom Penh, najczęściej odwiedzane przez turystów miasto Kambodży) bar "flynnowski" i ma zamiar zapełnić jego wnętrza odpowiednimi pamiątkami. Także czas opublikowania sensacyjnej wiadomości w brytyjskim dzienniku The Daily Telegraph jest podejrzany - tydzień przed 40. rocznicą zaginięcia Flynna i Stone'a.
Sprawa jest na Zachodzie niezwykle "gorąca". Na temat prawdopodobnych losów zaginionych stworzono niezliczoną ilość teorii, napisano kilka książek, a obecnie planuje się nakręcenie filmu. Nie zdziwiłbym się, gdyby całość rzeczywiście okazała się oszustwem wymierzonym w zdobycie medialnego rozgłosu.

Uff, na dzisiaj wystarczy, następnym razem wrócimy do mniej ważkich spraw :)


* Z wyłączeniem NGO, to osobna rasa, prawdopodobnie z kosmosu.

1 komentarz:

Michał Kowalski pisze...

Cos te Indochiny nie sa zbyt szczesliwym miejscem dla fotografii dokumentalnej, zwazywszy, ze szesnascie lat przed Flynnem i Stonem odebraly jej Roberta Cape, ktory 25 maja 1954 roku wszedl na mine w Thai Binh. Uwazaj na siebie.